Recenzja „Grim. Pieczęć ognia”

„Nie ma nic gorszego, niż powiedzieć o myślach, że to nic więcej niż tylko myśli. Myśli to jedyna wolność człowieka”.

To jeden z fragmentów, który najbardziej zapadł mi w pamięć, gdy po raz pierwszy czytałam książkę „Grim. Pieczęć ognia” Gesy Schwartz. Z historią tą miałam możliwość zapoznać się jeszcze w gimnazjum i uznałam, że teraz, po kilku latach nadszedł czas na reread nieco nietypowej powieści, która kiedyś wciągnęła mnie bez granic. Jak wyglądało ponowne spotkanie? Czy teraz uważam tę książkę za gorszą niż pamiętałam, czy może moje odczucia nie uległy zmianie? 

AUTOR: Gesa Schwartz 

TYTUŁ ORYGINAŁU: „Grim: Das Siegel des Feuers” 

WYDAWNICTWO: Jaguar 

LICZBA STRON: 632

ROK WYDANIA: 2013 

GATUNEK: fantasy 


„Pieczęć ognia”, jak można dowiedzieć się już z opisu, to debiut. I to, pozwolę sobie zdradzić, debiut udany na tyle, że gdyby nie informacja z tyłu okładki, nigdy nie pomyślałabym, iż to pierwsza książka autorki. Reszta opisu, mająca wspomnieć o fabule, brzmi:

„Paryż, czasy współczesne. Grim jest gargulcem, jednym ze strażników, których zadaniem jest ukrywanie przed ludźmi istnienia istot z innego świata. Z całą mocą nie znosi swojego nowego (dwieście lat to niezbyt wiele dla kamiennej rzeźby) miejsca pracy - zalewanej deszczem fasady budynku. Ale robota jest robotą i Grim, choć najchętniej zostawiłby Francję daleko za sobą, twardo stoi na straży Kodeksu, pilnując, by drobne utarczki demonów i wampirów nie wywlekły na światło dzienne tajemnic ich egzystencji. Pewnego dnia Grim spotyka jednak Mię, córkę nielekko psychicznego malarza-samobójcy. Mia obdarzona jest pewnym szczególnym darem - widzi to, czego nie widzą inni. Gdy w ręce tych dwojga wpada dziwny, pokryty tajemniczym pismem pergamin, staje się jasne, że czasy pokoju między mieszkańcami tego i innego świata właśnie dobiegły końca...” 

Sama historia, jak zdradza opis, opowiada o dwójce osób z zupełnie innych światów. Grim to Gargulec, choć młody jak na standardy swego gatunku, to żyjący już od wieków. Biedak nienawidzi swojego obecnego miejsca pracy i niewiele bardziej niż sam Paryż lubi przełożonych, których tutaj ma. Zresztą nic dziwnego, skoro we Francji ciągle pada, a on musi godzinami siedzieć na deszczu bez parasolki i obserwować otoczenie w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. 

Z kolei Mia jest nastolatką z zamiłowaniem do rysowania i gotyckich klimatów, która kilka lat wcześniej straciła ojca i, jak się okazuje, jako jedna z nielicznych widzi istoty z Innoświata. W pewnych okolicznościach w ręce tej dwójki trafia pergamin z tajemniczym pismem, który jest dopiero początkiem ich licznych kłopotów. Jakby tego było mało, dziwny papier chce zdobyć mistrz pradawnego, śmiertelnie niebezpiecznego zakonu, a przez to Grim i Mia stają się jego calami. Co takiego zawiera pergamin, że jest aż tak ważny dla tylu istot? I dlaczego biedny Grim czuje, że skądś kojarzy Serafina, chociaż nigdy wcześniej się nie spotkali? 

Sama fabuła, jak szybko można zauważyć, jest naprawdę dobrze skonstruowana, często nieprzewidywalna i bardzo przemyślana. Zresztą książka ma ponad 600 stron, to wystarczająco, by upchnąć tam sporo niezwykłych wydarzeń. Sam główny wątek nie należy do wyjątkowo skomplikowanych, ale charaktery bohaterów, ilość przygód podczas ich drogi, poboczne wątki i sam świat przedstawiony sprawiają, że nie odczuwa się tego w żaden sposób. Ukryty pod Paryżem kraj magicznych istot, Ghorgonia, z wyglądu piękna, jest miejscem brudnym i do głębi zniszczonym przez okrutny reżim. Publiczne egzekucje ludzi oraz Hybrydów, niewolnictwo, getta dla wielu istot niebędących Gargulcami to tylko wierzchołek góry lodowej. Schwartz przedstawia czytelnikowi gamę niezwykłych istot z germańskiego folkloru, takich jak koboldy, oraz tych znanych ogólnie na całym świecie, jak wampiry czy wilkołaki. Z pomysłem gargulców z kolei nie spotkałam się zbyt często i to on zachęcił mnie do zajrzenia do środka, gdy natknęłam się na tę książkę. On i oczywiście piękna okładka. 

Styl może na początku trochę nudzić, ale ja akurat dość szybko się wciągnęłam. Nie przeszkadzał mi nawet wątek romantyczny, a to już coś! Za to aż zapragnęłam podróży do pięknych, słonecznych Włoch, w których gargulce są zupełnie inne niż te paryskie. Przez pierwsze sto stron tak naprawdę niewiele się dzieje, bo akcja rozkręca się dość wolno, by potem nabrać rozpędu. Na początku zwyczajnie autorka zabiera czytelnia w podróż po magicznym Paryżu i przedstawia Grima oraz Mię i realia, w których przyszło im żyć. 

Co do samych bohaterów, najważniejsi z nich są oczywiście Grim i Mia, z czego mi do gustu bardziej przypadł ten pierwszy. Zdecydowanie nie jest pozbawiony wad, wręcz przeciwnie. Grim, którego poznają czytelnicy, to pełen pogardy dla innych, aż nazbyt dumny z siebie i przejawiający skłonności do hipokryzji gargulec, ale przy tym jest całkiem przyzwoitym facetem, przynajmniej jak na swój gatunek. No i ma poczucie humoru, nawet jeśli bywa zgryźliwy. Z kolei cała śmiertelnie niebezpieczna wędrówka, którą musi przebyć wraz z Mią, ma na niego naprawdę duży i dość pozytywny wpływ, co zaczyna być widać dość szybko. Krok po kroku cały światopogląd Grima wywraca się do góry nogami, a on musi odkryć, kim jest tak naprawdę i o co chce walczyć. 

Główny antagonista, Serafin, również został wykreowany w ciekawy sposób i doskonale można zrozumieć jego działania. Nie jest pierwszym lepszym złolem, wręcz przeciwnie, a to sprawia, że i jego obdarzyłam sympatią. Widać w nim okrucieństwo i szaleństwo, ale nie aż tak typowe, jak można by się spodziewać. 

Tak samo do gustu przypadł mi „krwawy król ludzi”, Pedro von Barkabant, który wcale nie jest taki straszny, jak maluje go historia przedstawiona Mii na początku książki. Popełnił okropne, niewybaczalne wręcz czyny i gargulce miały pełne prawo go nienawidzić, ale mimo wszystko nie był całkowitym potworem. Może na ten odbiór wpływa fakt, że poznaje się go lata po walkach z Gargulcami, odmienionego przez tragedię, którą przeżył i wieki nietypowego życia. Szczególnie uwielbiam jego relację z młodszym synem, którego kocha i chroni tak, jak tylko może. Ogólnie zresztą cała rodzina von Barkabant to postacie skomplikowane i dobrze wykreowane, szczególnie jak na książkowy debiut.

Jest też wielu barwnych drugoplanowych bohaterów, takich jak przyjaciele Grima. Nietypowe gargulce, smok oraz kobold nie są raczej odpowiednim towarzystwem dla szanującego się Cienioskrzydłego, ale on się tym nie przejmuje, traktując ich jak równych sobie. 

Zresztą Grim jest punktem łączącym wiele istot, bo wśród jego znajomych można znaleźć zarówno sforę morderczych wilkołaków, jak i eleganckiego, wiekowego wampira rozmawiającego z Mią o kwestiach filozoficznych i cytującego klasyki literatury. To właśnie on staje po stronie pogardzanych istot, ratując je i obiecując równe traktowanie, na które zasługują. Zresztą najlepiej mówią o tym i przy okazji charakteryzują Grima słowa jednego z bohaterów: „Macie rację [...] kiedy macie co do niego wątpliwości! Bo on jest Gargulcem i to w dodatku humorzastym, który słucha tylko swoich własnych praw, Cienioskrzydłym o skłonności do sentymentalizmu i o ogromnych siłach fizycznych, których też używa, kiedy uzna to za stosowne. [...] Ten Gargulec - kontynuował - jest taki, jak powiedziałem, ale to były tylko słowa. Możecie je rozumieć tak czy owak, i łatwo jest je zaszufladkować zgodnie z własnymi uprzedzeniami. Wiecie, co myślę o tych kamiennych łbach! Nigdy się z tym nie kryłem. [...] Ten Gargulec jest przede wszystkim bohaterem. On uratował mi życie, kiedy wszyscy inni zwiali! – i wielu z was, żeby to od razu było jasne. On ma honor i sumienie, moi przyjaciele.”

O, i wbrew pozorom nie da się nie polubić Mouriera, ten lew jest niesamowity, nawet jeżeli ma koszmarne wyczucie stylu. Jest doskonałym przykładem tego, że pozory mogą mylić. Przynajmniej w pewnym stopniu. 

Zatrzymam się jeszcze na moment przy wątku romantycznym. Jest to stereotypowe „od niechęci do miłości”, ale rozegrane w bardzo dobry sposób. Relacja między bohaterami buduje się powoli, na wzajemnym szacunku, zaufaniu i przyjaźni, które grają pierwszą rolę. Nie ma nagłego wybuchu uczuć, jest za to troska o drugą osobę, chęć ochrony i niesamowita ilość ufności. W tym związku pierwsze skrzypce grają uczucia, pociąg fizyczny jest dopiero na drugim, a nawet trzecim planie. 

Ogólnie po tych kilku latach jestem w stanie stwierdzić, że miałam dobry gust co do książek, a „Pieczęć ognia” nadal bardzo mi się podoba. Teraz jestem w stanie dostrzec w tej powieści więcej niż w wieku czternastu lat, ale nie wpływa to w żaden sposób negatywnie. Jedynie zapamiętałam ją jako jeszcze większą cegłę... Ciekawi mnie, czy dalsze części też będą mi się teraz podobać, czy już niekoniecznie, bo kiedyś miałam problem, żeby przez nie przebrnąć. Nie jest to jednak wielki problem, bo „Pieczęć ognia” to książka będąca tak naprawdę samodzielną historią, która zamyka się w tym tomie. 


Komentarze

  1. Hmm, uświadomiłam sobie, że już kiedyś słyszałam o tej książce. I miałam chęć przeczytać. I zapomniałam. No jasne XD

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty