Recenzje komiksu „Bez strachu”

 RECENZJA AN:


Wszyscy jesteśmy Republiką!, czyli rozpoczynamy komiksowo nowy okres w uniwersum Gwiezdnych Wojen.


Nie boję się powiedzieć, że jest to najlepsza seria z obecnie wychodzących, nawet biorąc pod uwagę te niewydawane w Polsce oraz jednocześnie najładniejsza. Rysunki Ario są cudowne, a koloryści robią dobrą robotę, w końcu nadając galaktyce troszkę koloru.

Cavan Scott zabiera nas w niezwykłą podróż wraz ze świeżo mianowaną rycerką Jedi, Keeve, jej mistrzem, Skeerem, z którym zaczyna się dziać coś niedobrego, Avar, jedną z głównych bohaterek książki „Światło Jedi” oraz bliźniakami Ceretem i Terecem. Na uwagę zasługuje też mistrz Jedi Maru, który, podczas gdy świat się wali, spokojnie lewituje sobie kubek z ciepłym napojem. W końcu trzeba mieć priorytety. A priorytetem autora zdecydowanie jest złamanie czytelnikom serca.

Do polskiego wydania można mieć troszeczkę uwag. Pojawia się zabawny błąd „jedisithowie”, niespójność tłumaczeniowa z książką „Burza nadciąga” oraz niestety okładka mimo zapewnień, że będzie poprawiona odbiega od ślicznego oryginału z białą ramką. Są to jednak tylko drobne wpadki, a cieszy fakt wydania na dobrym papierze, w formacie ze skrzydełkami i bardzo szybko po premierze amerykańskiej. Chciałabym powiedzieć, że oby tak dalej, ale już wiemy, że kolejny tom ukaże się w Polsce dopiero w październiku, czyli rok po premierze w USA. Niestety jest to mocno rozczarowująca data.




RECENZJA SIGMY:


„Gdy czujecie osamotnienie... Gdy zbliża się ciemność... Wsłuchajcie się w nasz sygnał i wiedzcie, że Moc jest z wami. Wiedzcie, że my jesteśmy z wami. To jest nasza obietnica. To jest nasze przymierze. Za światło i życie...” 


Komiksy czytam bardzo rzadko, ostatni miałam w rękach może w czasach gimnazjum, gdy to szukałam w Sknerusa McKwacza w grubaśnym tomie o Kaczorze Donaldzie mojego brata. Dlatego jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do zakupu czegokolwiek tego typu, wręcz przeciwnie. No właśnie, „ciągnęło” to dobre słowo, bo po lekturze „Bez strachu” zdecydowanie mam zamiar sięgnąć po kolejne tomy, gdy zostaną u nas wydane. To wszystko wina An, jak zwykle zresztą. Ta kobieta po prostu uparcie próbuje zainteresować mnie Gwiezdnymi Wojnami, boję się zresztą, że z powodzeniem. 

Ale może parę słów o samym komiksie.


SCENARIUSZ: Cavan Scott
RYSUNKI: Ario Anindito
TUSZ: Mark Morales
KOLORY: Annalisa Leoni
OKŁADKA: Phil Noto
PROJEKT GRAFICZNY LINII CZASU: Carlos Lao
TYTUŁ ORYGINAŁU: „There is no fear” 
WYDAWNICTWO: Egmont
LICZBA STRON: 136
ROK WYDANIA: 2021
GATUNEK: science fiction 

Co obiecuje nam opis? 

„Nowa seria ze świata Gwiezdnych Wojen oryginalnie wydawana przez Marvela od 2021 roku.
Akcja opowieści rozgrywa się około trzech wieków przed wydarzeniami ukazanymi w filmach Star Wars. W galaktyce panuje pokój pod rządami Republiki Galaktycznej, którą chronią szlachetni i mądrzy rycerze Jedi.
Symbolem świetności Republiki ma być latarnia Gwiezdny Blask powstająca w najdalszych zakątkach Zewnętrznych Rubieży. Ta nowa stacja kosmiczna to promień nadziei widoczny dla wszystkich.
Ale gdy Republika przeżywa renesans, w siłę rośnie także przerażający nowy przeciwnik. Strażnicy pokoju i sprawiedliwości muszą stawić czoło temu zagrożeniu dla siebie, galaktyki i samej Mocy...”

Jest krótko, na temat i bardzo tajemniczo, a historia opowiedziana w środku zdecydowanie spełnia oczekiwania, które pojawiają się po przeczytaniu opisu. 

Akcja komiksy ma miejsce po pierwszych trzech książkach, co widać od razu (chociaż, by się bez problemu połapać w fabule, starczy tylko przeczytać „Światło Jedi”). Opowiada przede wszystkim o Keeve, świeżo upieczonej rycerce Jedi, która wraz ze swoim byłym mistrzem, Sskeerem oraz bliźniakami Ceretem i Terecem na polecenie Avar Kriss przybywa w miejsce pewnej katastrofy, by odkryć, co dokładnie się stało i sprawdzić, czy ktoś przeżył. Sama Avar zresztą wkrótce do nich dołącza i razem muszą poradzić sobie z niespodziewanym niebezpieczeństwem, które zagraża galaktyce. Co w tym wszystkim najgorsze, ze Sskeerem dzieje się coś złego, a do tego w czasie wypełniania przez niego i jego towarzyszy zadania ginie jeden z bohaterów. To wszystko jednak to dopiero początek kłopotów, które spadają na Republikę. 

Jeju, nareszcie coś innego niż Sithowie! Główne zagrożenie jest świetne, dość nietypowe i zapadające w pamięć. Ujmę to tak: jeżeli ktoś z was oglądał drugi sezon „Wiedźmina” i miał niedosyt podczas sceny z Leszym, to spokojnie, Cavan zapewni wam najlepszą możliwą rozrywkę z morderczymi roślinami w całej galaktyce! Ogólnie zaskakujące zagrożenie jest też, przede wszystkim, naprawdę niebezpieczne. Czuć napięcie (chociaż byłoby większe, gdyby ktoś mi nie zaspoilerował fabuły ze dwa razy) i do końca nie wiadomo, jak dokładnie skończy się ten tom. Owszem, łatwo się domyślić, że niektóre postacie przeżyją, w końcu to dopiero początek historii, ale to wszystko. No i autorem scenariusza jest Cavan, a to już wystarczająco zdradza, że nie można być pewnym, co się zdarzy i kto utrzyma się przy życiu. Ten drań doskonale wie, jak bawić się uczuciami czytelników, a do tego cechuje go niebywałe zamiłowanie do eliminowania kolejnych bohaterów. Prawdopodobnie robi to z uśmiechem na ustach. 



Ilustracje są po prostu przepiękne. Ario i koloryści zrobili fenomenalną robotę, bo mogłabym oglądać wnętrze komiksu bez przerwy, a przy tym ani trochę się nie znudzić (i to wcale nie dlatego, że jest tam dużo Avar... a przynajmniej nie tylko dlatego). Całość ogólnie została wykonana bardzo solidnie mimo kilku mankamentów. Oczywiście mam tu na myśli brak ramki z przodu (za to z tyłu już dali, cudownie, bardzo to sensowne) i tę zabawną literówkę przy linii czasu (czym są, do licha, jedisithowie?). Papier jest bardzo przyjemny w dotyku i sprawia wrażenie mocnego, a samo wydanie, cóż, po prostu śliczne. Ilustracje z alternatywnych okładek z tyłu niezmiennie zachwycają, całość zaś została wydana w naprawdę solidny sposób, przez co raczej nie rozleci się zbyt szybko. A przynajmniej na to liczę. Wspominałam już, że ilustracje są piękne? Ale naprawdę , na Avar mogłabym patrzeć bez przerwy. Genialnie uchwycono na nich charakter postaci i ich emocje (Maru to mistrz po prostu), przez co nawet bez tekstu można by było sporo się dowiedzieć. 

Zresztą bohaterowie są tak dobrze wykreowani, że większości z nich nie da się nie lubić. Cavan wprowadza gamę barwnych postaci, całkowicie różnych od siebie, przez co raczej każdy znajdzie przynajmniej jedną osobę, której mógłby kibicować. Wszyscy oni mają własne osobowości, które widać wyraźnie nawet wtedy, gdy pojawiają się na zaledwie kilku kadrach (ekhem, ponownie Maru). Keeve, wokół której koncentruje się większość komiksu, to postać, której nie da się nie kibicować. Jest niesamowicie sympatyczna, ale niepozbawiona wad, które dodają jej autentyczności. Świetnie uchwycono też relacje między poszczególnymi bohaterami, co jest zdecydowanym plusem. 

Ogólnie, jeśli ktoś się jeszcze nie domyślił jakimś cudem, uważam, że to naprawdę świetny komiks i nie mogę się doczekać wydania kolejnego tomu. Polecam całym sercem, szczególnie jeśli ktoś lubi Gwiezdne Wojny. Ogólnie kawał naprawdę solidnej historii i niecierpliwie czekam na kontynuację.
 





Komentarze

Popularne posty