„Recenzja książki „Zbrodnia po irlandzku” Aleksandry Rumin
„Dublin. Temperatura powietrza: +9°C, zachmurzenie całkowite, prawdopodobieństwo opadów: 99%, porywisty wiatr, biomet: superniekorzystny (brak skali).”
Z komediami kryminalnymi nie mam do czynienia zbyt często. Jednak w naszym IUBingo pojawiło się okienko wymagające okładki z krwią, a ja uparłam się, że wypełnię całą planszę. Większość propozycji okazała się gruba lub na tyle wymagająca, że raczej bym nie zdążyła, uznałam więc, że spróbuję z komedią kryminalną, którą jest „Zbrodnia po irlandzku”. Mamy krew na okładce? Ano mamy. Jest krótko i lekko? Na całe szczęście tak. I co najważniejsze, książka okazała się dostępna na Legimi, przez co mogłam ją bez problemu przeczytać. I przesłuchać, bo w pewnym momencie przerzuciłam się na audiobooka. To z kolei, gdy już przyzwyczaiłam się do robotycznego głosu automatycznego lektora, okazało się doskonałą decyzją. Dlaczego? O tym już za moment.
AUTOR: Aleksandra Rumin
WYDAWNICTWO: Initium
LICZBA STRON: 304
ROK WYDANIA: 2019
GATUNEK: komedia, kryminał
„Egzotyczne wycieczki to niebezpieczne hobby. Co roku kilkuset spragnionych wrażeń Polaków ginie podczas wakacyjnych wojaży. Dlatego nikogo nie dziwi, że nieszczęścia dotykają również uczestników wyprawy do Irlandii z biurem podróży „Hej Wakacje”. Nikogo poza pilotem wycieczki, którego męczy przeczucie, że coś tu nie gra. Tomasz Waciak nie ma jednak czasu na dochodzenia, bo musi się użerać z irlandzką pogodą, roszczeniową starszą panią, ciągłymi zmianami programu, zatruciami pokarmowymi i nieprzepartą ochotą, żeby strzelić sobie drinka. Albo trzy.
Druga powieść Aleksandry Rumin to cięta satyra na Polaków za granicą, pełna obyczajowych obserwacji, wyrazistych postaci i najdziwniejszych perypetii. No i zbrodni, rzecz jasna.”
„Zbrodnia po irlandzku” to dość krótka i zabawna historia, której początek (przynajmniej ten przedstawiony na pierwszych stronach książki) ma miejsce w biurze podróży Hej Wakacje. Jego właściciel, Rudolf, postanawia otworzyć nowy kierunek wycieczek, który szumnie nazwał „Szmaragdową przygodą”. Ów z powodu nazwy bardzo zachęcający kierunek okazuje się niczym innym, niż podróżą do Irlandii. I jako że na wycieczkę na wyspę zbyt wielu chętnych nie ma, a hotele i atrakcje już opłacone, mężczyzna postanawia wylosować w loterii kilku „szczęśliwców”, którzy na Zieloną Wyspę pojadą, czy tego chcą, czy nie. A raczej, którzy zechcą pojechać, bo w końcu kto oparłby się opcji darmowego wyjazdu?
Koniec końców zbiera się ośmioosobowa drużyna, w której skład wchodzą: Maria Downar-Wiśniowiecka, nie bez powodu zwana Baronową Raszplą, Gustaw Jelonek, którego nazwisko często jest potem zapisywane jako Jelinek, wytapetowana modelka oraz stylistka i blogerka Róża Małecka, artystka Elwira Paprocka, typowy mięśniak w postaci Mariana Chochelki, zwanego Mariem – blondyna o uśmiechu aktora, zarządcy sieci klubów fitness i siłowni, Idalia Smoczyńska, była modelka, a obecnie właścicielka sieci butików, Czesław Maria Borowski, emerytowany wuefista i Teodor Kostrzewa, który jest psychiatrą wciąż pracującym w zawodzie. Już sama ta gromadka okazuje się wyjątkowo barwna, jednak to nie koniec, przecież wycieczka musi mieć pilota! Jako że wszyscy potencjalni kandydaci jednak okazują się niedysponowani z najróżniejszych powodów, wybór trafia w końcu na nieszczęsnego Tomasza Waciaka, młodego mężczyznę walczącego z alkoholizmem. Towarzyszyć im ma Alan, mieszkający na stałe w Irlandii Polak i kierowca pojazdu, który tylko przy dużej dozie optymizmu można nazwać wycieczkowym autokarem.
W „Szmaragdowej Przygodzie” dosłownie wszystko idzie nie tak, jak powinno, jakby wyższe siły postanowiły z całych sił uprzykrzyć Tomkowi pracę. Przez ciągłe ulewy oraz towarzyszącą im mgłę odpadają kolejne punkty wycieczki, a mężczyzna z pomocą Alana musi często improwizować i dosłownie wciskać swoim podopiecznym najróżniejsze kity. Jakby tego było mało, dochodzi do chyba każdej możliwej pechowej przygody, a niektóre z nich są aż niemożliwie absurdalne. Oczywiście do tego Tomek musi użerać się z wycieczkowiczami, szczególnie Baronową Raszplą, a, co najgorsze, w pewnym momencie zaczynają ginąć kolejni członkowie wyprawy. I chociaż pierwszą śmierć można uznać za zwykły wypadek spowodowany głupotą bohatera, to kolejne incydenty sprawiają, że biedny pilot dostaje praktycznie ataków histerii, przerażony nie tylko widokiem śmierci, ale i tym, że w takim tempie to nikt z jego podopiecznych nie wróci żywy. I chociaż stara się robić wszystko, by żaden z uczestników wycieczki nie ucierpiał, to ktoś zdaje się wręcz sabotować jego pracę i eliminuje kolejnych bohaterów. Jaki ma cel? Kto będzie następną ofiarą? To pytania, które pojawiają się w głowie czytelnika.
Oraz oczywiście najważniejsze – kto jest sprawcą?
Mamy tu do czynienia z książką bardzo specyficzną. Jak zdradza opis, jest to bardzo cięta satyra na Polaków (i w sumie nie tylko) za granicą. Sytuacje, choć zdecydowanie zabawne, często są przerysowane, absurdalne i czasem „aż za bardzo”. Wydaje mi się, że można by spokojnie zrezygnować z kilku z nich, szczególnie podczas opisu czekania na zwiedzanie klifów. Największym komediowym atutem książki były jednak nie tyle zdarzenia, a bohaterowie. Szczególnie rzuca się tu w oczy Baronowa Raszpla, na pierwszy rzut oka stereotypowy, drący ze wszystkimi koty moher. Autorka jednak mruga czasem do czytelnika okiem i sugeruje, że ta kobieta nie jest aż taka zła. Jej charakter jednak sprawiał, że często wręcz chichotałam, a ona sama awansowała na moją ulubioną postać. Humor powieści jest na tyle specyficzny, że nie każdemu się spodoba i trzeba wziąć to pod uwagę. Żarty są czasem bardziej, a czasem mniej udane i zabawne, ale w sumie aspekt komediowy oceniam bardziej na plus – nie było idealnie, ale bawiłam się dobrze.
To, co też nie każdemu się spodoba, a mnie skłoniło do formy audiobooka, jest przedstawienie planu danego dnia wycieczki na początku kolejnych rozdziałów. Jest to o tyle fajne, że możemy obserwować jeszcze dokładniej, jak wszystko się wali i Tomek z całych sił kombinuje, jak uratować wyjazd, jednak nie każdemu przypadnie do gustu. Mnie czytanie tego suchego planu, w dodatku zapisanego kursywą, szczerze męczyło i o wiele lepiej przedzierałam się przez te fragmenty, gdy mogłam ich po prostu odsłuchać, w dodatku na lekkim przyspieszeniu. Na pewno jednak aspekt zwiedzania, któremu autorka poświęca dużo uwagi, spodoba się osobom lubiącym takie opisy, a być może także tym, którzy w Irlandii byli i mogą poznać ją w wyjątkowo krzywym zwierciadle.
Kolejne perypetie próbującego jakoś naprawić wycieczkę Tomka, wspieranego przez Alana, sprawiają, że wątek kryminalny schodzi na dalszy plan. Zdecydowanie więcej tu komedii i to bywało momentami frustrujące. Z jednej strony oczekiwałam, aż w końcu umrze kolejna osoba i napięcie rosło, ale z drugiej, w pewnym momencie między jedną absurdalną sytuacją a drugą zaczęłam się już szczerze niecierpliwić, kiedy w końcu ktoś odpadnie. Na pewno podobało mi się to, że swoisty niepokój odczuwał sam Tomek, którego kolejne zgony przerażały coraz bardziej. Jednak śmierć nie śmierć, wycieczkowicze wracać nie chcieli, toteż pilot musiał dzielnie kontynuować wycieczkę i robić wszystko, by ktokolwiek z niej powrócił.
Tym, co można pochwalić, jest fakt, że do samego końca nie dowiadujemy się, kto i czemu jest tak naprawdę sprawcą. Wszystko wychodzi na ostatnich stronach i okazuje się sporym zaskoczeniem. I chociaż normalnie nie jestem fanką samodzielnego wymierzania sprawiedliwości, to w przypadku tej komedii wyszło to naprawdę dobrze i zrozumiale. A i cała intryga, trzeba przyznać, jest na pierwszorzędnym poziomie. Widać w niej pewne nawiązanie do takich klasyków kryminałów jak „Morderstwo w Orient Expresie” Agathy Christie, co okazuje się w tym przypadku dużym plusem. Każdy może być zabójcą. Kto się nim okaże? Tej tajemnicy autorka strzeże aż do ostatnich kartek powieści, gdzie poznajemy cały mistrzowsko wręcz opracowany, choć w pewnym stopniu opierający się na szczęściu plan sprawcy.
Zaletą okazują się też ostateczne losy bohaterów, a szczególnie Tomka, któremu szczerze kibicowałam. Cieszę się, że nie załamał się po tej całej absurdalnej i przerażającej wycieczce… chociaż to, jaką decyzję odnośnie pracy podjął ostatecznie, sprawia, że w sumie nie mam pewności, czy może jednak nie oszalał. Ale żarty na bok, okazał się on jednym z tych bohaterów, którym kibicowałam i z ciekawością śledziłam jego perypetie.
Dodam też, że spodobał mi się pewien żart z książką, która przewijała się przez całą historię i jest swoistym mrugnięciem oka do czytelnika ze strony autorki. Cały ten akcent nie jest może jakoś bardzo niespotykany, ale wciąż widzę tego typu zagrania na tyle rzadko, że naprawdę mnie to rozbawiło. Z drugiej strony, żeby nie było za kolorowo, irytowało mnie to, że nazwisko prezesa było zapisywane a to jako Jelonek, a to Jelinek, zamiast jednej prawidłowej formy.
No i rybki. Rybki są świetne.
W ramach podsumowania powiem, że mamy tu do czynienia z książką idealną jako lekkie czytadło na koniec ciężkiego dnia. Ma ona swoje wady i trochę brakuje mi większego nacisku na część kryminalną. Nie wszystkie żarty dobrze działają, ale większość z nich, mimo swojej specyfiki, potrafi rozśmieszyć. Można powiedzieć, że mamy tu przede wszystkim ostrą satyrę na naszych rodaków za granicą, która też nie każdemu się spodoba. Bohaterowie należą do wyjątkowo barwnych i mają swoje charaktery, chociaż Czasław znika w tle na tyle, że czasem o nim wręcz zapominałam. Lekki styl autorki nie pozwala zbytnio się nudzić. Dlatego książkę mimo pewnych minusów oceniam zdecydowanie pozytywnie i mogę ją polecić każdemu, kto nie boi się opisów polskich wycieczkowiczów w krzywym zwierciadle, a szuka lekkiej, absurdalnej komedii kryminalnej na odstresowanie po całym dniu.
Komentarze
Prześlij komentarz