Recenzja książki "Furia wikingów" D. Komorowskiego

    Dzisiaj przychodzę do was nie z fantastyką lub gwiezdnymi wojnami, jak to zwykle bywa, ale z założenia powieścią historyczną „Furia wikingów” D. Komorowskiego. Sprawdźmy więc, ile prawdziwej historii jest w tej książce.


    Opis od wydawcy:

    Wikingowie – gniewni wojownicy z surowej Północy przybyli, by palić, grabić i gwałcić, ale przede wszystkim, żeby okryć się wiekopomną chwałą zdobywców i zapewnić sobie miejsce w Valhalli.
    Chcą odkrywać nowe tereny, nowe przestrzenie pod łupieżcze wyprawy. Ich przywódca Ragnar, którego oczy kierują się na Zachód, zrobi wszystko, aby wypełnić przepowiednię dotyczącą jego samego oraz jednego z synów.
    O rosnącą sławę władcy z Północy staje się zazdrosny sam Karol Wielki. Pragnie go pokonać i ostatecznie utrwalić swój przydomek i hegemonię.
    Jeden z synów Ragnara, Ivar, pozostawia na nowych ziemiach krwawe ślady. Chce zasiać strach w sercach ich mieszkańców, którzy mają drżeć na samą myśl o wojownikach z Północy.


    Muszę zacząć od tego, że mamy do czynienia z debiutem – co niestety dość mocno widać przede wszystkim w stylu pisania. Jest on bowiem bardzo prosty, ubogi i toporny, powtórzenia znajdziemy praktycznie w każdym akapicie, a dialogi przez większość czasu wypadają sztucznie oraz dziwnie. Wisienką na torcie jest wykorzystanie w dialogach zapisu „– ...” dla milczenia, przez co wygląda to jak zapis rozmowy z messengera. Dziwię się, że nikt nie zwrócił na to uwagi podczas korekty i redakcji, bo wystarczyło zastąpić te linijki czymś w stylu „X uparcie milczał” lub „X nadal nie odpowiadał” i już nagle przestajemy mieć poziom z fanfiction z Wattpada.
    Kolejnym z problemów stylu jest brak opisów miejsc. Postacie chodzą, rozmawiają i walczą tak naprawdę w pustce. Dość ważne do budowania klimatu są dźwięki oraz zapachy, ale tutaj też ich nie uświadczymy. Dodatkowo w niektórych miejscach autor dosłownie musi powiedzieć nam wszystko wprost, bo przecież nie rozumiemy. Dość nienaturalnie wygląda na przykład sytuacja, kiedy Ragnar zabija niedźwiedzicę, a potem widzi małe niedźwiadki i musi powiedzieć w głowie monolog o tym, że to była ich matka. Takie same sytuacje mają dość często miejsce w dialogach. Autor nieczęsto opisuje reakcje postaci na czyjeś słowa, a jeśli już, to ogranicza się do stwierdzeń typu: „X był zły/smutny/szczęśliwy”. Dużo lepiej opisać zachowanie wskazujące na jakieś emocje niż wymieniać je wprost.
    Żeby nie było, że tylko się pastwię, widać, że autor przyłożył się do zobrazowania walk, których jest naprawdę dużo. W porównaniu do reszty wypadają całkiem nieźle, choć nadal brakuje w nich opisów czegoś więcej niż tylko ciosów. Plusem stylu jest też to, że akcja pędzi, więc szybko się to czyta. Pomagają w tym również krótkie rozdziały. Im dalej w tekst, widać też, że styl się poprawia. 

    Nie mogę niestety przejść obojętnie obok błędów historycznych – nie mam tu na myśli wieku bohaterów, którym zmieniono lata życia, czy to, że jakieś miasto jeszcze nie istniało. Z tym nie mam problemu; autor zaznaczył w posłowiu, że to zabieg celowy. Większym problemem są drobiazgi typu np. pomidory w Wessex, które w tym czasie jeszcze tam nie dotarły. W powieści historycznej niestety należy pilnować takich drobiazgów, które wpływają na przedstawienie określonej epoki.

    Do fabuły praktycznie nie mam uwag. Jest dość prosta, w większości jednowątkowa, ale w miarę angażująca. Widać, że autor ma ją zaplanowaną na kilka tomów, bo zakończenie jest otwarte, a większość wątków też pozostaje niezamknięta. Jedyną uwagą jest dość spory chaos. Czasami jakiś rozdział pojawia się niechronologicznie przed innymi, co nie zawsze jest uzasadnione, a nawet zdradza, że jakieś postacie przeżyją przyszłe wydarzenia i niszczy napięcie.
    
    Teraz chciałabym napisać jeszcze ze dwa słowa o postaciach. Niestety przez małą ilość opisów emocji, nie wydają się na ten moment zbyt mocno rozbudowane i głębokie, ale moją sympatię zyskali młodsi synowie Ragnara, czyli Ubbe, Hvitserk i Sigurd. Podobało mi się, że każdy z nich dostał swoje pięć minut i własny wątek. Do Ragnara mam na razie neutralny stosunek, a choć jakoś bardzo nie przepadam za Halfdanem, to w pełni rozumiem jego motywacje i rozgoryczenie. Ciekawi mnie też, jak dalej rozwinie się wątek Bjorna.
    Niestety nie przepadam za Ivarem. Mimo że cenię inteligentnych bohaterów, to niezbyt podoba mi się jego krwawe podejście do życia. Zdaje się też zbyt idealny. Teoretycznie ma wady, jak na przykład fakt, że kuleje, ale nie przekłada się to wcale na jego sprawność bojową. Mało tego, walczy najlepiej ze wszystkich, co wypada dość średnio. Dużo realizmu dodałaby mu jakaś porażka, choć od czasu do czasu.

    Na plus muszę wyróżnić postaci kobiece, które najczęściej w takich książkach spychane są na dalszy plan. Tutaj jednak kilka się wyróżnia, w tym księżniczka Amira, którą od razu polubiłam, Joru, czy Eydis, Geva i Alofa, które nie są wojowniczkami, ale też wybijają się jako silne postacie. Dodatkowym plusem jest to, że nie są pisane według jednego schematu, a każda się czymś wyróżnia, choć nie mają wiele miejsca, żeby się rozwinąć.

    Na koniec chciałabym jeszcze tylko zwrócić uwagę na literówki, których dość sporo rzuciło mi się w oczy. Większość powinien podkreślić każdy edytor tekstu, więc ktoś trochę przysnął.

    Końcowo nie oceniam książki jakoś bardzo źle, szczególnie biorąc pod uwagę, że to debiut. Jeśli jesteście odporni na dość sztuczne dialogi i średni styl oraz lubicie takie klimaty, to możecie nieźle się przy „Furii wikingów” bawić, choć poziom „Wojen wikingów” B. Cornwella to nie jest. Moim zdaniem całość jest niestety jedynie przeciętna. Sięgnę na pewno po jeszcze dwie kolejne części i trzymam kciuki za autora, żeby jego styl z czasem się wyszlifował i rozwijał.


    Za książkę dziękuję kesik_czyta oraz daniel.komorowski.autor.

    Fryzura: malimalibooks

    Makijaż: Lena L.

Komentarze

Popularne posty