Recenzja książki "Pan Lodowego Ogrodu - księga I" autorstwa J. Grzędowicza
Dość długo zabierałam się za recenzję „Pana Lodowego Ogrodu” autorstwa J. Grzędowicza. Książkę zaczęłam czytać dzień przed tragicznym wypadkiem, a potem uznałam, że to nie jest dobry czas na dodawanie tej recenzji. Szczególnie że do tej pory nie wiem, co do końca myślę o książce i mam dość mieszane uczucia.
Opis od wydawcy:
Pan z Wami!
Planeta powitała go mgłą i śmiercią. Dalej jest tylko gorzej...
Vuko Drakkainen ląduje samotnie na odległej, zamieszkanej przez człekopodobną cywilizację planecie Midgaard. Musi odnaleźć wysłaną tu wcześniej ziemską ekipę badawczą, pod żadnym pozorem nie ingerując w rozwój nieznanej kultury. Trafia na zły czas. Trwa wojna bogów. Giną śmiertelnicy. Być może zmuszony będzie złamać drugą regułę misji.
Jacek Dukaj, Nowa Fantastyka: Mnożąc realizm przez fantastykę, Grzędowicz osiąga efekt jeszcze większego autentyzmu: elementy fantastyczne nie niwelują, ale wzmacniają, powiększają cechy charakterystyczne – niczym soczewki w mikroskopie.
Stefan Kacprzycki, Czytelnia „Polityki”: Autorowi udało się stworzyć bardzo ciekawą i różnorodną galerię postaci psychologicznie prawdziwych. Jednocześnie są to postacie wzięte z życia. (…) Czytelnik będzie odczuwał więź z nimi, będzie im współczuł, ale jednocześnie budzić się w nim będzie obawa. Cholera! To przecież ja!
Zaczynając książkę, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Sięgnęłam po nią w ciemno, nie czytając żadnych opisów ani opinii. Na sam początek zaskoczyła mnie dość spora dawka science fiction. Spodziewałam się raczej trochę bardziej klasycznej fantastyki, ale po chwilowym zdziwieniu, dość szybko wciągnęłam się w fabułę. Im dalej, tym jednak tych elementów z sci-fi, które przypadły mi do gustu, było coraz mniej. Wkręciłam się jednak w historię Vuko... kiedy nagle dostałam przeskok w jednej trzeciej książki do całkiem nowego bohatera, którego losy nie interesowały mnie ani trochę, a już do końca książki rozdziały się przeplatały. Miałam nadzieję, że może przynajmniej jakoś się od pewnego momentu zazębią, ale nic z tego. Z perspektywy tej książki dostałam więc całkiem zbędny wątek, na którym dodatkowo nieźle się wynudziłam.
Choć lubiłam rozdziały z perspektywy Vuko i zdecydowanie jest on bardzo dobrze napisaną postacią, a jego humor mnie bawił, to jednak nawet i u niego zaczęłam się od pewnego momentu męczyć. Jego wędrówka zdawała się prowadzić do nikąd, a świat zdawał się coraz bardziej obcy. Na początku przymknęłam oko na ogólny chaos przy przedstawianiu świata, ale miałam nadzieję, że im dalej, to tym więcej się o nim dowiem, a było wręcz przeciwnie. Im dalej, tym działo się więcej RZECZY, a odpowiedzi pojawiało coraz mniej. Czułam się tam całkiem zagubiona, więc nie dziwiły mnie najdziwniejsze rozwiązania fabularne, a mimo to końcówka nieźle mnie rozczarowała.
Mam wrażenie, że nie powinnam oceniać treści książki po niej samej, a dopiero po całości cyklu, bo widać, że jest tylko fragmentem większej całości. Na ten moment jednak nie mam pojęcia, czy po kolejne części sięgnę. Nie czuję się nijak zachęcona, żeby poznać ciąg dalszy historii, więc na ten moment się na to nie zanosi, szczególnie, że dużo innych serii czeka na półce na swoją kolej.
Żeby nie było, że tylko narzekam, książka jest naprawdę fantastycznie napisana – momentami to wręcz stylowy majstersztyk. Każde słowo lub zdanie zdaje się potrzebne i idealnie na swoim miejscu. Atmosfera książki czasami jest aż tak gęsta, że mogłabym ją kroić nożem. Ale nadal to trochę za mało przy ogólnym zagubieniu, zbędnym wątku i całkowitym braku odpowiedzi.
Na koniec chciałabym jeszcze wspomnieć o ilustracjach autorstwa Jana J. Marka, które znalazły się w moim wydaniu. Były naprawdę klimatyczne, lekko mroczne i idealnie dopasowywały się do treści. Zdecydowanie miły dodatek.
Komentarze
Prześlij komentarz