Recenzja książki "Wszystko pochłonie morze" M. Kubasiewicz

     Książka „Wszystko pochłonie morze” Magdaleny Kubasiewicz już prawie rok temu zwróciła moją uwagę, ale długo zbierałam się do kupna, a potem czytania. Po okładce i opisie spodziewałam się lekkiej fantastyki w morskich klimatach, której w sumie nie dostałam, ale zdecydowanie nie żałuję! Choć książka okazała się czymś innym, niż się spodziewałam, to na pewno dałam się jej pochłonąć i zakochałam się w świecie oraz bohaterach.


    

    Opis od wydawcy:

    Kiedyś syreny chodziły pomiędzy śmiertelnikami. Pamiątką tych czasów jest przepis na truciznę, na którą nie ma lekarstwa.

    Książę zostaje otruty Pocałunkiem Syreny i zapada w śpiączkę. Arystokrata Leto i jego przyjaciółka, alchemiczka Aletha, łączą siły, by ocalić władcę. Niepewni, kto jest sojusznikiem, a kto wrogiem, próbują znaleźć antidotum i przywrócić porządek w Księstwie.

    Czy Aletha zdoła uratować Księcia? Dokąd zaprowadzą Leto poszukiwania zamachowców? Jaką cenę przyjdzie im za to zapłacić?


    Mam wrażenie, że książce zrobiono pewną krzywdę, próbując ją reklamować syrenami i morzem. Te wątki oczywiście się pojawiają, ale stanowią raczej tło szczególnie syreny. Prawdziwą siłą książki są odkrywane po kawałku dworskie intrygi i relacje między postaciami, a szczególnie w jej pierwszej połowie. Nawet nie zauważyłam, kiedy dałam się pochłonąć fabule, przywiązałam do postaci i chciałam czytać więcej i więcej.

    O czym więc jest ta książka? O intrygach skierowanych na przejęcie władzy. O dwójce postaci, które są ze sobą dziwnie powiązane i utknęły w samym środku wydarzeń. O pewnym zmarłym, którego nigdy nie poznajemy, ale rzuca cień na wszystkie zdarzenia. O potędze alchemii i morskiej magii. O tym, że z pewnych wydarzeń nie można wyjść bez zmiany.


    Miałam już wcześniej do czynienia z twórczością pani Kubasiewicz, ale dopiero przy tej książce wydawało mi się, że stylowo całkowicie wszystko zagrało. Przez wydarzenia wręcz się płynęło, nie zauważając, jak mijają kolejne strony. Styl narracji zdawał się być lekki, ale jednocześnie oddawał momentami bardzo dobrze ciężką atmosferę, rozpacz i delikatnie odkrywał przed nami kolejne tajemnice.

    Kreacja świata we „Wszystko pochłonie morze” stoi na wysokim poziomie. Z jednej strony wydaje się, że już kiedyś byliśmy w podobnych, a z drugiej powoli odsłania swoje kolejne tajemnice, nie siląc się na zbędną ekspozycję na samym początku. Tak samo były reprezentowane relacje między postaciami. Kiedy je poznajemy, nie mamy pojęcia, co je łączy. Dopiero z kolejnymi stronami odkrywamy kolejne ich tajemnice i powiązania, więc gdy nawet w książce momentami nie ma dużo akcji, to okrywanie skrawków informacji wciągnęło mnie całkowicie. 

    Zdaję sobie jednak sprawę, że dla niektórych to może być wada. Szczególnie jeśli spodziewali się fantastycznej przygodówki.


    Kolejnym plusem książki, którego nie mogę przemilczeć, jest brak przewidywalnych wątków romantycznych. Zamiast nich mamy dojrzałe relacje partnerstwa, braterstwa i przedziwnej miłości opartej na układzie, ale i zaufaniu. Dodatkowo były one przedstawione bardzo autentycznie, że zdecydowanie mogłam się wczuć w emocje postaci.


    Głównymi bohaterami książki są Leto Drakin, arystokrata, jeden z trójki Rycerzy Księcia, oraz Aletha Velie, niepozorna alchemiczka z Dzielnicy Luster. Oboje wypadają bardzo naturalnie i sympatycznie, są naprawdę żywymi bohaterami, których losy śledzimy z zapartym tchem. Nie chcę tutaj powiedzieć za dużo, żeby nie psuć wam zabawy, więc nie powiem już więcej.

    Trzecią narratorką jest Erika Drakin. Starsza o prawie dwadzieścia lat od męża skrywa swoje własne sekrety. I tutaj muszę zaznaczyć, że niezmiernie podobał mi się wątek tego właśnie małżeństwa i problemów, jakie potencjalnie powodowała różnica wieku, ale mniej typowa, niż zwykle się spotykamy. Pod koniec też strasznie żal mi było Eriki, która podporządkowała swoje życie jednemu celowi, który nie mógł się ziścić.


    Kolejnymi ważnymi postaciami fabularnie byli Cierniowy Rycerz i Złoty Rycerz, czyli Garreth Imithael i Oberon Cardeniel, którzy wraz z Leto, czyli Błękitnym Rycerzem, tworzyli trio wychowanków Księcia i potencjalnych pretendentów do tronu. Ich relacja z jednej strony była braterska, a z drugiej wszyscy się różnili i ledwo utrzymywała się krucha równowaga. Oberona tak naprawdę nawet nie poznajemy, bo to jego śmierć jest początkiem fabuły. Wraz z nią wszystko zaczyna się sypać. Z jednej strony był przedstawiany jako idealny, ale z drugiej im dalej, tym więcej rys na jego charakterze znalazłam. Żałuję, że Garreth dostał tak mało miejsca. Ciekawie byłoby zobaczyć też wydarzenia z jego perspektywy, ale zapewne mogłoby to popsuć kruchą równowagę narracji i odkrywania sekretów.

        

    Jeszcze chciałabym powiedzieć dwa słowa o zakończeniu, które emocjonalnie mnie zniszczyło. Ostatnie sto stron wręcz pochłonęłam i myślę, że gdy się trochę zastanowiłam, to nie było super nieprzewidywalne, ale zdecydowanie tak mnie wciągnęło, że nie zastanawiałam się nad nim wcale i mnie zaskoczyło. Zrozumiem jednak, jeśli ktoś wcześniej je przewidzi.

    

    Stylowo miałam tylko problem z jednym stwierdzeniem. Erika często określała siebie jako już nie piękność, ale nadal przystojną kobietę. Troszkę mi to zgrzytało, bo w mojej głowie to stwierdzenie jest raczej zarezerwowane dla mężczyzn (Ja za to uważam to określenie za całkowicie normalne i pasujące w tym przypadku ~ Sigma).


    Żałuję, że książka jest tylko jednotomówką i nie ma już nic więcej, bo mam małego kaca książkowego. Zdecydowanie chciałabym wrócić do tego świata jak najszybciej. Nie minęło jeszcze pół roku, a już mam kolejnego mocnego kandydata do tegorocznego top 10.

Komentarze

Popularne posty